Po dwóch dekadach włóczenia się po pustyniach i dżunglach, wdrapywania się na wysokie przełęcze i wierzchołki Himalajów, karkołomnego pokonywania Oceanu Południowego w sztormowym poszukiwaniu Siódmego Kontynentu i po żeglarskim zdobyciu ostatnich wysp dalekiej północy, w marcu 2020 roku władza zabroniła nam chodzić do lasu. Szlag trafił zaplanowane na ten rok wspinaczkę w Himalajach, żeglowanie na Południową Georgię, nurkowanie na Antarktydzie i eskapadę rowerową wokół Annapurny. Wszystkie plany powędrowały do kosza. Wszystkie. Nasz podróżniczy świat runął w ciągu kilku dni.
Zamknięty z rodziną w domu ze zbunkrowaną w piwnicy wałówą na 3 miesiące zdałem sobie szybko sprawę, że niecodzienna sytuacja nie jest tylko kilkutygodniowym epizodem.
Jak ma się zachować ojciec dwunastoletniego chłopca? – Dawać przykład!
Postanowiłem, że ten rok będzie najpiękniejszym rokiem w naszym życiu, a nasze tegoroczne wakacje każą schować się w cień niezwykłym wyprawom na Islandię, na Galapagos i do Azji Południowo-Wschodniej, jakie odbyliśmy w ostatnich latach. W sytuacji bez wyjścia nie wolno się poddawać. Trzeba zaatakować.
Zasadziliśmy z moimi ukochanymi 136 drzew w naszym ogrodzie! - Trzy tygodnie spędziliśmy ze świdrem, łopatą i grabiami w dłoniach.
Na znak protestu przeciwko idiotycznemu ukazowi rządu, który zamknął ponad 30 milionów ludzi w domach, nie pozwalając im pod groźbą kar wychodzić do lasu, wyciągnęliśmy rowery … i codziennie, w śniegu, deszczu i wietrze robiliśmy niezapomniane wycieczki. W ciągu kilku miesięcy przejechaliśmy ponad 3500 km po bezdrożach!
Pokazałem dziecku, jak wygląda praca i nauka zdalna. Po raz pierwszy syn powiedział: jak Ty tata dajesz radę pracować za biurkiem 14 h dziennie? – Ja postanowiłem dać też przykład wszystkim moim współpracownikom. Wszyscy rzuciliśmy się w wir walki. Zamiast śledzić internetowe doniesienia o kolejnych rekordach zakażeń, zamiast utyskiwać na zbliżającą się katastrofę gospodarczą, my pomagaliśmy naszym klientom przejść przez pandemię sucha stopą. Udało się! Nasi klienci uzyskali potężne wsparcie w ramach tarczy antykryzysowej i mimo zawirowań zwiększyli swój udział na rynkach całej UE.
W czerwcu – zmęczeni intensywną pracą i nauką udaliśmy się nad Narew w poszukiwaniu zimorodków. Zwodowaliśmy też naszą łódkę i wykonaliśmy spektakularny skok śladami Wielkiego Mistrza von Kniprode z 1374 roku z Węgorzewa do … Malborka. Wielkie Jeziora Mazurskie to nuda w porównaniu z Pisą, Narwią i Królową Polskich Rzek. Przez trzy tygodnie byliśmy tam sami. Na bezludnych wyspach paliliśmy ognicha i łowiliśmy ryby. Z Malborka popłynęliśmy do Bałtyku (foki przywitały nas na Wiśle 15 km przed ujściem!), pod gdański Żuraw i na ruską granicę do Piasków i Starej Pasłęki. Dopłynęliśmy do Braniewa, Elbląga i pochylniami na Oberland. 1200 km przygody ojca syna i … pieska, którego przygarnęliśmy w lutym. Górale chcieli go do schroniska wysłać, zamknąć w małej klatce i skazać na cierpienia. My postanowiliśmy zrobić dobry uczynek: mamy ukochanego domownika i orylka - wspaniałego towarzysza naszych wodniackich podróży.
W środku wakacji, gdy wszędzie były tłumy, postanowiłem pokazać dziecku … puste Mazury. Koczowaliśmy naszą maleńką łódką w małych zatoczkach, codziennie paliliśmy ognicha i … rozmawialiśmy … dużo rozmawialiśmy. Bruno na koniec wakacji powiedział: „Tata. To były najlepsze wakacje. Za rok robimy powtórkę. Nic nie zmieniamy.”
Tymczasem w opuszczonych siedliskach mazurskich zamieszkali nasi bliscy, znajomi i przyjaciele. Kazałem zrobić 10 kompletów kluczy, rozdałem sprawdzonym ludziom i powiedziałem: jedźcie tam, gdzie nie ma wirusa. Będziecie pionierami w Prusach Wschodnich!
Pani Zoolo, wybitna biegła rewident ze Śląska, dyrektor finansowa w wielkiej spółce giełdowej trafiła do ponad stuletniego domu, w którym od trzydziestu lat mieszkają … duchy. Na co dzień maszeruje, jak każda korpo-dziewczyna, w nienagannym garniturku, na lunch wsuwa jakieś obleśnawe zdrowe sałatki i kiełki, po pracy jest bywalczynią klubów squash-a, jogi i jumby, co tydzień wędruje do kosmetyczek, manikiużystek i innych dziwnych etablissements, a każdy wieczór spędza w modnych klubach Górnego Śląska. No i trafiła Pani Zoolo z dwoma koleżankami do zielonego raju. Do małego domku pełnego pająków, niesprzątanego od dekad kurzu i półdzikich koni i krów, które pośrodku nocy pukają do okien i drzwi. Dziewczyny zrzuciły z siebie eleganckie ciuszki, nakupiły grabi, maczet i … ogarnęły monstrualne i gęste krzaczory, które wydawało się, że na zawsze przykryją dom. Wieczorami leżały w wielkim łóżku i delektowały się doskonałymi winami przy kominku.
Prawniczka z korpo. Na co dzień wojuje przed sądami arbitrażowymi w Wiedniu. Gasi pożary (prawne) w wielkich elektrowniach atomowych i zakładach chemicznych w całej Europie. Pojechała z wesołą siostrą na dzikie siedlisko jako pierwsza. Dziewczyny wykonały tytaniczną pracę przywrócenia siedliska do życia. Ostatni raz był tu ktoś 15 lat temu. Na podwórku pojawiło się ognicho i płyta do gotowania na ogniu. Gdy Wody Polskie nie miały pieniędzy na koszenie naszej rzeki, dziewczyny weszły do wody po pas i w ciągu kilku godzin oczyściły naszą zatoczkę z glonów. – I oto mamy piękną plażę!
Pani Dyrektor. Każdy dzień rozpoczyna o 6 rano na siłowni. Potem do wieczora znęca się nad pracownikami. – Ma ich kilkuset w kilku krajach europejskich. Odżywia się kiełkami, nasionami, amarantusami, bulgurami, kuskusami i innymi wynalazkami, których normalny człowiek do ust nie bierze. Prysznic 5x dziennie. Zmiana outfitu 3x dziennie. Żaden zarazek nie zbliży się do Pani Dyrektor na dziesięć metrów. Wysłałem Panią Dyrektor w czerwcu, na dwa tygodnie, na zapuszczone siedlisko. Trawa wokół domu miała ponad metr wysokości – trudno było wjechać na podwórko samochodem. Cały dom zamieszkały przez pająki i myszy. Pod oborą borsuk zbudował dla licznego potomstwa wielką jamę. Lisia rodzina zamieszkała w stodole, a w szopie nietoperze zorganizowały sobie lotnisko. Gdy zadzwoniłem po tygodniu zapytać, jak się wakacje podobają, usłyszałem tylko: „zabiję cię”. Słuchawka trzasnęła, jak gdyby ktoś rzucił telefonem o ziemię. Po dwóch tygodniach wielka kopa zieleni koło domu została usunięta i w przecudownej altance pojawił się dywanik, świeczki, stoliczek i kwiaty. Pani Dyrektor zaprzyjaźniła się z połową wioski, nieopodal której ogarniała wielki chaos. Na siedlisku zapanował ład, ekspres zaczął o poranku wlewać do designerskich filiżanek najlepszą kawę na Mazurach, a z dwutygodniowego wypadu na Mazury zrobiły się trzymiesięczne wakacje i zdalne zarządzanie projektami.
Gdy dziewczyny walczyły ze szturmująca zielenią, ja z synkiem i pieskiem koczowałem na wodzie. Pewnego poranka wpadliśmy na kawę i śniadanie na wzgórze Pani Dyrektor. Popatrzyłem na żółte pole rzepaku i pomyślałem: za rok chcę tu wylądować moim samolotem! odnalazałem w domu moje stare (2008) odręczne rysunki lądowiska. Tak się zaczęło…
Potem już szybko: krótkie, ale jakże inspirujące spotkanie z Panem Burmistrzem Węgorzewa. Usiadłem w gabinecie zatroskanego sprawami ogromnej gminy samorządowca. Po tej rozmowie była kolejna. Pan Burmistrz odwiedził mnie na „rżysku”. Podjąłem wtedy ostateczną decyzję: „tworzymy na Mazurach lotnisko dla małych samolotów. Natychmiast.” Wbiłem kołki drewniane z kawałkami koszuli flanelowej wzdłuż pasa. Wykonałem telefony do władz lotniczych. - Chyba mój pomysł się spodobał: dostałem niezwykle cenne wskazówki, jak najszybciej dopiąć swego. Potem telefon do Janusza z Aeroprakt. Po chwili miałem na mailu ściągę – inspirację, jak kwity przygotować. Po kilku dniach byłem na spotkaniu na Podkarpaciu. Miałem już wszystko, oprócz najważniejszego: szkiców i map. Do kogo zadzwonić? – Pomyślałem przez chwilę. Oczywiście do Pana Figo! Pan Figo poza tym że jest świrem takim jak ja, to jeszcze jest lotnikiem (razem zaczynaliśmy przygodę z awiacją, ale On przegonił mnie, przegonił wszystkich), no i Pan Figo ma u siebie w biurze najlepszych architektów w Krakowie. Na co dzień projektują najpiękniejsze mieszkania w Grodzie Kraka. „Przyjeżdżaj!”-powiedział. Przyjechałem po dwóch godzinach. Poznałem Pana inżyniera Szymona. Skromny, pracowity człowiek. Wybitny architekt. Po 4h mieliśmy wszystkie mapy i szkice! Gdy wieczorem dostałem wszystkie dokumenty mailem, otworzyłem o poranku komputer i kliknąłem „WYŚLIJ”. W rekordowym tempie kilku dni władze lotnicze wydały nam najpierw pozytywne opinie, a krótko po tym decyzję o wpisaniu Lotniska Mazury Air Camp w Radziejach do Rejestru Lądowisk!
W tym miejscu chciałbym podziękować przede wszystkim Panu Burmistrzowi Węgorzewa Krzysztofowi Kołaszewskiemu za inspirację i za cierpliwość. Pracownikom Urzędu Miejskiego w Węgorzewie wielkie dzięki za pomoc w gromadzeniu dokumentacji. – „Chapeaux bas, szanowni Państwo! Jesteście niedoścignionym wzorem dla administracji samorządowej w całym kraju! Podziękować chcę moim rodzicom: nie zawsze łatwo jest nadążyć za moimi myślami i za tym, co i jak robię (a kto nadąża?), ale wiem, że zawsze mogę na Was liczyć. O świcie jeździliście do Giżycka, by nadać do busa ważne dokumenty, przeprowadziliście się na długie tygodnie na Mazury, by ogarniać strategiczne sprawy: dzięki Wam mamy niecodzienny klub dla lotników! Aldonie dziękuję za skrócenie wszystkich procedur. - Oboje wiemy, że najwięcej czasu zajmuje tradycyjne przesyłanie dokumentów i ich wędrowanie przez dzienniki podawcze. Wiemy też oboje, jak radykalnie skrócić te drogi! Podziękować pragnę Łukaszowi za piękny pas startowy. Łukasz, twoje cztery traktory, walce, siewniki, „kombajn” do mielenia ziemi (jak on się nazywa?) wyglądały imponująco. Rzuciłeś do pracy na pasie startowym Twoich najlepszych ludzi i najlepszy sprzęt. Sam stanąłeś na ich czele i zagrzewałeś do boju, a Twój tata mocno za nas trzymał kciuki. Nasi sąsiedzi, Grzesiek i Marek oczyścili „Stajnię Augiasza”, przybijali, młotkowali, kosili. – Wielkie dzięki chłopaki za multum drobnych, ale bardzo ważnych prac! Dziękuję Panie Szymonie za błyskawiczną pracę kartograficzną, Sebastian za dobre słowa, Twoją perfekcyjną infrastrukturę i kciuki, które mocno trzymałeś. Wszystkim moim przyjaciołom i bliskim za to dziękuję. Bez Was nie byłoby spełnienia marzeń. Czary-mary, hokus-pokus i mamy lotnisko!
Czas wyłożyć białe znaki i powiesić wiatromierz…
Moi drodzy, Wszystkich Was zapraszam do krainy tysiąca jezior!
Tomasz Major, 1.10.2020 r.
www.TomaszMajor.com